Biżuteria w centrum uwagi: Wywiad z Marcinem Giebułtowskim
Wstęp
Biżuteria to nie tylko dodatek, lecz także wyraz artystycznej ekspresji, który może zdominować całą stylizację. W tym wyjątkowym wywiadzie Beata Bochińska rozmawia z Marcinem Giebułtowskim, cenionym projektantem biżuterii, który dzieli się swoimi doświadczeniami, inspiracjami i unikalnym podejściem do tworzenia. Dowiedz się, jak biżuteria może stać się centralnym elementem mody, jakie wyzwania stawia współczesna scena artystyczna i jakie trendy dominują w projektowaniu luksusowych akcesoriów.
Rozmowa
Beata Bochińska: Czy biżuteria jest dodatkiem, czy zdarza się Tobie sytuacja, gdy projektanci ubioru projektują ubrania pod biżuterię?
Marcin Giebułtowski: Najczęściej biżuteria jest dodatkiem, bo taka jej rola, ale zdarzały mi się sytuacje, kiedy biżuteria i ubranie powstawały jednocześnie, ale też takie, kiedy ubrania były tworzone pod biżuterię. Tak było chociażby w przypadku mojego najbardziej ulubionego pokazu na fashionweeku w Łodzi – trójka projektantów ubrań i ja, każda minikolekcja była inna i dostosowana do moich rzeczy. Fantastyczną kolekcję stworzyliśmy w bardzo bliskiej współpracy z Beatą Jarmołowską dla firmy Swarovski. Beata jest rewelacyjną projektantką i mistrzynią koloru i stworzyła genialne ubrania pod moją biżuterię.
B.B.: Jesteś projektantem, który tworzy biżuterię na specjalne oficjalne zamówienia – jak podchodzisz do takiego tematu? Opisz proces tworzenia takiej biżuterii? Pokaż nam swoją kuchnię projektową.
M.G.: Bardzo różnie to wygląda. Dostaję zadanie - to może być konkretna impreza, piosenka, marka czy sesja zdjęciowa - i staram się je wykonać jak najlepiej, czasem trzeba powalczyć i ponegocjować. A czasem to ja mam pomysł albo nawet coś gotowego. Im ktoś jest bardziej otwarty tym większa przyjemność, czasem efekt jest zupełnie inny niż początkowy pomysł, i jest super. Bardzo jestem dumny z kolekcji stworzonej dla marki AGD – każda linia sprzętów miała swoją biżuterię. Ludzie łapali się za głowy widząc ‘bransoletkę okap kuchenny’ czy ‘naszyjnik płyta indukcyjna’, a ja miałem zabawę i podczas precyzyjnego wybierania materiałów opisujących dany sprzęt, jak i obserwując reakcje.
B.B.: Czy scena (muzyczna, teatralna, filmowa) kocha biżuterię?
M.G.: Chyba nie aż tak, jak by mogła. Częściowo to kwestia techniczna – kostiumy sceniczne muszą być proste i w miarę wygodne, więc prędzej będą miały naszyte ozdoby niż coś co może się przesunąć lub owinąć nie tam, gdzie trzeba. Dużo częściej biżuterię widać w teledyskach, bo tam można np. zrobić kilka ujęć. Moją biżuterię znakomicie widać na przykład w kilku teledyskach mojej ukochanej Kasi Klich.
B.B.: Dla kogo ostatnio projektowałeś biżuterię na scenę?
M.G.: Fantastyczna ukraińska wokalistka Onuka na okładce swojej poprzedniej płyty wystąpiła w moim naszyjniku, to wielki zaszczyt, bo ona zawsze pracuje tylko z najlepszymi. Widzieliśmy się w Warszawie w maju i dostała kolejny naszyjnik, nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, jak go wykorzysta. Raczej chyba nie na scenie, bo jak zwykle – za duży.
B.B.: Mieszkasz w Londynie, mieście bardzo kosmopolitycznym. Czy biżuteria we współczesnej modzie jest obecna na co dzień na ulicy?
M.G.: Niewiele niestety, najczęściej drobiazgi, jakieś łańcuszki z wisiorkami czy bransoletki. To poza modą konieczność – żeby przetrwać na codzień w Londynie trzeba się wygodnie i praktycznie ubierać. Oczywiście są też osoby noszące większe okazy, ale jest ich za mało, co mówię ze smutkiem jako fan i twórca dużych rozmiarów biżuterii.
B.B.: Czy biżuteria jest nadal produktem podnoszącym prestiż, czy może ma dzisiaj inną rolę?
M.G.: Na pewno tak jest w przypadku najdroższej biżuterii – diamenty, perły, platyna, złoto, pallad. A pozostała biżuteria to głównie ozdoba, przyprawa do dania jak ja to nazywam.
B.B.: Jak rozumiesz dzisiaj poczucie luksusu?
M.G.: Luksus to coś wyjątkowego, świetnej jakości, najlepiej rzadkiego, ręczna robota, unikatowe rzemiosło i materiały. Żadnych logotypów ani instagramów! To moja osobista definicja luksusu, pewnie mocno zbieżna z modnym ostatnio tzw. quiet luxury.
B.B.: Prowadziłeś warsztaty dla różnych osób. Wiem, że używałeś w nich bursztynów – co myślisz o tym materiale?
M.G.: Wychowałem się nad morzem, więc bursztyn zawsze był obecny w moim życiu i twórczości. To niesamowite tworzywo – fantastyczna rozmaitość kolorów, rodzajów, faktur, kształtów, od prawie bezbarwnego przezroczystego przez wszelkie odcienie żółci po czarny szorstki żużel, czy gipsową biel i niebieski lazur. A do tego ciepły i przyjazny w dotyku! Ale jest trochę stresujący, bo strach niechcący zepsuć kawałek prehistorii.
Bardzo ciekawe są reakcje na bursztyn ludzi z różnych krajów, mniej ‘bursztynowych’ niż Polska – najczęściej jest to zachwyt i zauroczenie pięknem bursztynu, tak było na warsztatach, o których wspominasz, podczas których panie z pięciu krajów w pięknej sali starego hotelu komponowały swoje bransoletki. Ale czasami jest traktowany jak jakiś tam kolejny kamień i ja się dziwię i zwykle, jeśli mam jak, to przekonuję i opowiadam o nim obrazowe historie.
B.B.: Projektowałeś w Polsce na początku XXI wieku. Opowiedz, jak to wtedy wyglądało?
M.G.: Byłem jednym z pierwszych projektantów biżuterii modowej w Polsce, moja pierwsza sesja zdjęciowa ukazała się w czerwcu 1999 roku i od początku walczyłem o zerwanie z postrzeganiem biżuterii głównie jako lokaty kapitału i pamiątki rodzinnej. Używałem od zawsze nietypowych materiałów i miałem dziwne pomysły, chociażby najbardziej dla mnie typowe wąsy z drutu, trochę to potrwało, zanim grono moich fanek urosło z kilku najbliższych przyjaciółek do całkiem sporej grupy.
To były czasy wczesnointernetowe, bez zakupów online, sklepów dla twórców biżuterii nie będących jubilerami jeszcze za bardzo w Polsce nie było, więc zakupy robiłem głównie za granicą, zawsze najlepszy był Paryż, ale też Londyn. Przynajmniej był powód, żeby tam znowu pojechać i znowu wydać dużo więcej niż było w planie.
B.B.: Stworzyłeś na potrzeby wystawy specjalny naszyjnik – dla jednych wygląda jak spieniona woda, z której wyskakują kulki bursztynu, dla innych jak kryza z piór i bursztynów. Opisz jaką miałeś ideę tworząc ten naszyjnik.
M.G.: Ludzie potrafią na najróżniejsze sposoby odbierać to, co robię, i to jest super – przyznam, że dopiero teraz widzę spienioną wodę i bursztyn, bardzo jestem za! Pióra – to częsta reakcja na moją biżuterię z białego odzyskanego plastiku, rzeczywiście często wygląda podobnie. A ja przede wszystkim postanowiłem zderzyć coś bardzo, bardzo starego, czyli bursztyn, ze współczesnością. No i plastiku w morzach i oceanach jest coraz więcej, a bursztynu coraz mniej. Ten naszyjnik zdecydowanie najlepiej wygląda ‘spieniony’ czyli jak ja to nazywam ‘intensywny’ – w chaosie i ruchu. To zresztą podstawa tego co robię – piękno w ruchu i zmienności. Załóż bransoletkę i pokręć przegubem, żeby ożyła.
B.B.: Słyniesz z tego, że bardzo mocno zwracasz uwagę na zrównoważony rozwój i kwestie ekologii. Jak widzisz ten nurt w projektowaniu biżuterii?
M.G.: To nurt, który jest coraz wyraźniejszy – od użycia materiałów z odzysku, starej biżuterii czy odpadów przemysłowych przez coraz powszechniejsze drugie życie akcesoriów, czyli odsprzedaż lub wynajem oraz naprawy i przeróbki. Można też coraz częściej znaleźć biżuterię etyczną – wyprodukowaną z poszanowaniem pracowników i z etycznie pozyskanych materiałów. Dla mnie ważne jest użycie w pełni przetwarzalnych materiałów – dlatego ja m.in. używam czystej miedzi i polipropylenu.
B.B.: W łódzkim Muzeum Włókiennictwa właśnie otwarta została wystawa Arkadiusa, a w Muzeum Narodowym we Wrocławiu kimona Joanny Hawrot – ewidentnie widać, że fashion staje się tematem zainteresowania historyków sztuki. Czy możesz opisać, jak wygląda od kuchni pokaz biżuterii i mody dla znanych marek.
M.G.: Moda oprócz tego, że jest wielkim biznesem jest też sztuką i najlepsza jest właśnie wtedy, kiedy tworzy ją prawdziwy artysta. I takie ubrania czy kolekcje zdecydowanie mają swoje miejsce w muzeach, gdzie są chronione jako część dziedzictwa kulturowego i artystycznego.
Pokazy to przyjemność i coś okropnego jednocześnie, miesiące pracy dużego zespołu i ogromne wydatki dla kilkunastu minut spektaklu. Jeśli pokaz organizuje marka to zwykle dyrektor artystyczny lub główny projektant tworzy kolekcję i koncepcję jej pokazania oraz scenografię i ogólny wygląd całości. Pod kolekcję i pokaz dobiera się modelki, potem je ustawia w kolejności, robi przymiarki, i ćwiczy tak długo, aż osiągnie się spójną całość.
B.B.: A jak powstaje Twoja biżuteria? Skąd pochodzą pomysły i materiały?
M.G.: Bardzo często zaczynam od materiału – mam coś, na przykład jakieś kamienie, coś dołożę, coś jeszcze, zaczyna się coś dziać, bo zagrały kolory albo kształty. Od dłuższego czasu intensywnie eksperymentuję, głównie z materiałami z odzysku, przede wszystkim plastikiem, tam jest przede wszystkim forma i jeden kolor. Mam ileś różnych kształtów i szukam na nie pomysłu, czasem parę lat, a czasem gra od razu. Od paru lat w ramach powrotu do absolutnych początków działalności wykorzystuję walcowany drut miedziany, który jest jednocześnie techniczny i etniczny, i się starzeje, przez co go lubię jeszcze bardziej, bo przez lata zmęczyłem się doskonałością.
B.B.: Umiesz określić swoją stylistykę, bo wiele osób rozróżnia Twoje prace i mówi o nich Giebułty.
M.G.: Mój styl to zwykle mieszanina faktur i kolorów, dużo kontrastów, zwykle to co robię jest bardzo roślinne i organiczne, nawet jeśli jestem przekonany, że robię coś stricte geometrycznego. Ale jeśli się pilnuję to jest technicznie i geometrycznie, do granicy brutalizmu. Gdyby beton był lżejszy to robiłbym biżuterię z betonu. Może nawet beton z bursztynem, kto wie?
Ilustracje:
Marcin Giebułtowski