Trzy dekady bursztynowej pasji: wywiad z Adamem Pstrągowskim

Wstęp

Adam Pstrągowski, prezes firmy S&A, od ponad trzech dekad kształtuje rynek biżuterii bursztynowej w Polsce i za granicą. W rozmowie z Beatą Bochińską, prezeską Fundacji Bochińskich, opowiada o początkach swojej kariery, wyzwaniach, jakie napotkał oraz o tym, jak bursztyn stał się jego życiową pasją. Przekonaj się, jak wygląda droga od ucznia w szkole jubilerskiej do jednego z liderów w branży luksusowej.

Rozmowa 

Beata Bochińska: Ile lat pan Adam Pstrągowski zajmuje się biżuterią?

 

Adam Pstrągowski: Firmę prowadzę od 1992 roku, natomiast wcześniej 3 lata się uczyłem i 2 lata pracowałem jako złotnik jubiler, czyli łącznie 37 lat.

 

B.B.: A gdzie się Pan uczył?

 

A.P.: Nauki pobierałem w Szkole Złotniczo-Jubilerskiej w Gdańsku Brzeźnie na Portowej 5. Ta szkoła już niestety nie istnieje. Wydaje mi się, że nasza klasa była ostatnią, która kształciła złotników -jubilerów.

Praktyki pobierałem jeszcze w nieistniejącym już Centralnym Związku Spółdzielczości Pracy, czyli CZSP - Zakład Złotniczy połączonym z Zakładem Zegarmistrzowskim. w takiej atmosferze miałem przyjemność pobierać nauki fachu jako złotnik - jubiler.

B.B.: To znaczy, że pracownicy w firmie nie mogą oszukać właściciela mówiąc „to się nie da” [śmiech].

 

A.P.: Dzisiaj, tak naprawdę, nie ma potrzeby, abym kontrolował swoich odpowiedzialnych menadżerów produkcji, nie wykorzystuję tej wiedzy, aby coś udowadniać. Natomiast w 1992 roku, jak zakładałem firmę, wszyscy pracownicy, byli starsi ode mnie. Dlatego też trudno było zbudować autorytet.  Nieraz musiałem udowodnić starym wyjadaczom, iż potrafię stworzyć oraz wykonać ambitny projekt lub że da się zrobić coś, czego fachowcy nie chcieli wykonywać.

Miałem dużo szczęścia - uczyłem się zawodu jako złotnik jubiler tworząc wyroby w złocie. Natomiast syn znajomych moich rodziców miał firmę produkującą wyroby srebrne. I tak w zakładzie CZSP uczyłem się obróbki złota, zakuwania kamieni, rubinów, szafirów, diamentów czy napraw biżuterii. Natomiast w wolnym czasie, jeździłem do zakładu produkcyjnego GEST w Redzie, którego właściciel, Pan Zdzisław Mielewczyk, uczył mnie obróbki srebra. W tamtych czasach srebro było wykonywanie głównie ręcznie, czyli np.: z filigranów, lutowane, składane, z wykrojników. W późniejszym okresie zaczęła się rozwijać w Polsce technologia odlewania. Więc przez te trzy lata, pobierania nauk w szkole złotniczo-jubilerskiej oraz w firmie Gest, nauczyłem się całego spektrum technik jubilerskich. Od produkcji masowej, odlewania, poprzez ręczne wykonywanie złotej biżuterii oraz unikatów.

 

B.B.: A kiedy pojawił się bursztyn w tej historii?

 

A.P.: Moja przygoda z bursztynem jest zaskakującą historią, ponieważ zakład CZSP był zlokalizowany na ulicy Starowiejskiej w Gdyni, niedaleko hotelu Gdynia. To był Orbis, czyli niezwykle luksusowy hotel, jak na tamte czasy. Tzw. “Pani lekkich obyczajów”, pracująca w tym hotelu, często nas odwiedzała, aby wydać zarobione pieniądze. Raz przyniosła właśnie bursztyn i zleciła jego oszlifowanie i oprawienie w złoto. Szef zapytał się, kto chciałby podjąć się tego zlecenia, więc się zgłosiłem.

To był mój pierwszy kontakt z bursztynem. Jest to materiał wdzięczny, bardzo plastyczny. Można go stosunkowo łatwo obrabiać nadając dowolny kształt czy szlif. No i tak powstała biżuteria dla tej pani, która ją odebrała i była bardzo szczęśliwa. W nagrodę dostałem butelkę wody toaletowej Pani Walewska, a wtedy był to produkt z górnej półki, który można było kupić w Pewexie, sklepie, do którego nie każdy miał dostęp. [śmiech].

 

B.B.: O proszę! [śmiech] Świetna historia! A kiedy powstała decyzja, skąd finansowanie, jaki w ogóle koncept na to, żeby otworzyć swój biznes? 1992 rok to bardzo wcześnie.

 

A.P.: Jeszcze się uczyłem, bo moja edukacja wyglądała w ten sposób, że bardzo szybko musiałem się usamodzielnić. Nie bardzo chciałem być zależny od rodziców. Pomimo dobrych wyników w nauce w szkole podstawowej, poszedłem do zasadniczej szkoły zawodowej, bo już wtedy wiedziałem, że chcę jak najszybciej zarabiać pieniądze.

I po zakończeniu szkoły, kontynuowałem naukę w Technikum Mechaniki Precyzyjnej, aby później wykorzystać tą wiedzę w produkcji. Studia z zarządzania ukończyłem kilka lat później.  Aby zarobić grosz na rozruch biznesu wyjechałem do Szwecji na tzw. Saksy.

 

B.B.: My też tam byliśmy, chyba wszyscy byli [śmiech].

 

A.P.: No właśnie! Zbieranie truskawek, ogórków, malin, malowanie pędzlem szwedzkich domów na ten ich rudy kolor. Kopanie rowów do ułożenia kanalizacji deszczowej. Rozkładania instalacji nawadniającej pola uprawne. Wszystko, co mogłem i umiałem wykonać, robiłem, aby zarobić jak najwięcej.

Z zarobionych funduszy, których przywiozłem całkiem sporo, mogłem kupić pierwsze maszyny i urządzenia. Szwedzkich koron przywiozłem tyle ile się zmieściło w walizce [śmiech]. Ówczesny pracodawca pozwolił mi przed wyjazdem, przygotować w swoim zakładzie srebrne prezenty dla Szwedów, więc wykonałem trochę broszek, wisiorków i bransoletek ze srebra i bursztynu. Razem z kolegą po fachu Marcinem Drabikiem po miesiącu pracy w Szwecji wyciągnęliśmy naszą kolekcję biżuterii i zaczęliśmy pytać naszego pracodawcę Olafa, gdzie i jak moglibyśmy sprzedać przygotowane wyroby. Udało się, sprzedaliśmy wszystko, co do jednej sztuki, za wielokrotnie wyższe ceny niż się spodziewaliśmy.

Z zarobionych pieniędzy można było wystartować i kupić pierwsze 2 kg srebra, które było w tamtym czasach reglamentowane. To były zaskakujące i dziwne czasy. Człowiek potrafił dwa razy w tygodniu jechać na Mierzeję Wiślaną i tam, od rana do wieczora, jeździł po domach kopaczy i poszukiwaczy bursztynu. Tu kupił garść, tam kupił trochę więcej surowca. Często trzeba było czekać, aż taki poszukiwacz się obudzi, bo poprzedniego dnia miał dobry zbiór, więc świętował przy więcej niż jednej butelce [śmiech].

 

B.B.: Ach ten początkowy, dziki kapitalizm [śmiech]. To się działo we wszystkich branżach! To jest nie do wyobrażenia, gdy słucha się tych historii. Czasami to brzmi jak nieprawdopodobny scenariusz filmowy.

Czyli to było tak, że na początku były zarobione na saksach pieniądze. Przelicznik był wtedy świetny, więc te pieniądze u nas były bardzo dużo warte. Można było kupić urządzenia czy pierwsze srebro. Ale cały czas pozostaje pytanie - dlaczego bursztyn? A dlaczego nie diamenty czy jakieś inne kamienie?

 

A.P.: Kierowałem się intuicją. Bursztyn spodobał mi się od samego początku. Dawał takie niesamowite możliwości, a jednocześnie pochodzi z regionu, w którym się urodziłem i mieszkałem. Nie potrzebowaliśmy zaawansowanych technologii, żeby go obrobić czy oszlifować, tak jak ma to miejsce w przypadku szmaragdów, rubinów czy topazów.

Bursztyn jest zawsze ze mną. Podróżuje ze mną, jeździ za granicę. Do dzisiaj noszę w kieszeni kawałek swojego wyjątkowego amuletu bursztynowego.

Jako początkujący jubiler, gdy wykonywałem swoje pierwsze projekty właśnie w bursztynie, miałem z tego faktu bardzo dużo frajdy, widząc jak powstawały wyroby perfekcyjne w swoich proporcjach oraz jakości wykonania.

 

B.B.: Ja jestem historyczką sztuki i przyglądam się przedmiotom przede wszystkim od strony tego, jak one są zaprojektowane, jakie mają formy, jaką mają kompozycję. W tych produktach jest bardzo, bardzo dużo tego wsadu kreatywnego. Teraz, jak słucham tego, o czym Pan mówi, to myślę sobie, że ta kreatywność dotyczyła nie tylko samego projektu, ale też samego biznesu. Tutaj trzeba było dużo kreatywności, żeby w ogóle pozyskać surowiec, materiał itd., więc ta kreatywność była niezbędna na każdym kroku.

 

A.P.: Pierwsze maszyny i urządzenia kupowaliśmy w Niemczech, ponieważ w Polsce przemysł wspierający zakłady jubilerskie powstawał dopiero w latach 90 tych np. w Lęborku były dwa zakłady produkcyjne – firma Olimpia, która produkowała odlewnie i firma Avalon, która budowała obrabiarki do biżuterii oraz bursztynu. Dzisiaj Avalon to poważna firma specjalizująca się w produkcji maszyn do obrabiania również wyrobów metalowych, odlewanych i żeliwnych. Maszyny do biżuterii są teraz dla nich jedynie dodatkiem w ofercie, które z powodzeniem eksportują.

 

B.B.: Wspomniał Pan kilka razy, że ten materiał jest wdzięczny. Dlaczego jest wdzięczny? Wiele osób mówiło mi, że ten materiał jest raczej trudny, że się kruszy.

 

A.P.: Najwyraźniej nie kochają bursztynu. Jeżeli uderzą go młotkiem, to się faktycznie kruszy. Trzeba do tego materiału podejść w odpowiedni sposób. Nie wiem, skąd to wiem, ale kiedy brałem do ręki kawałek bursztynu, to od razu wiedziałem, jak przyłożyć powierzchnię do szlifierkę, jaki szlif na nim położyć, jak go oprawić – bursztyn po prostu sam się prosił i podpowiadał, jak go obrobić oraz oprawić. Nawiązuję oczywiście do wzorów pojedynczych, czyli unikatowych. Zawsze powtarzam jubilerom przy pracach projektowych czy tworzeniu wzorów – „mniej znaczy lepiej”.

 

B.B.: Kiedy mówimy o masowej produkcji, to wiem, że są dwie szkoły. Jedna mówi, że biżuteria masowa to nie jest biżuteria, a druga mówi, że biżuteria masowa to jest demokratyzacja designu.

Jak Pan to widzi?

 

A.P.: Uważam, iż branża powinna tworzyć biżuterię i taką, i taką. Każdy wyrób unikatowy jest inny ze względu na kształt, wielkość, kolor bursztynu i zawarte proporcje. Natomiast bardzo mi się spodobało, stwierdzenie „demokratyzacja designu”, bo biżuteria, którą można skalować i produkować w większej ilości jest biżuterią, która promuje bursztyn i jest do noszenia na co dzień i dla każdego, na całym świecie możemy docierać do różnych warstw społecznych, promując złoto Bałtyku.

Oczywiście w latach 90-tych, gdy produkowaliśmy biżuterię, to większość zakładów produkcyjnych w Trójmieście miała swoją wyrazistą stylistykę. Wtedy to była głównie stylistyka oprawy bursztynów w organicznej formie:  listki, tutki, kwiatki często oksydowane, tak zwane esy floresy. Potem zaczęło się rozwijać wzornictwo trochę bardziej nowoczesne. Mamy biżuterię gładką, gdzie bursztyn jest zatopiony, wklejony w srebro i razem ze sobą szlifowany.

Dzisiaj firmą, która kontynuuje tą innowacyjną technikę, to jest firma Jerzego Zaulicznego czy MTM. To jest jakby jedna linia, linia biżuterii bardzo galeryjnej, unikatowej, którą tworzą tacy artyści jak Michał Rozenberg, Emilia Kohut czy Dariusz Zarański i wielu innych zacnych artystów. No i mamy biżuterię, która jest zdemokratyzowanym designem. I w tej grupie mamy firmy:  S&A, Balt, Gielo czy Image Silver oraz wiele innych.

Moim zdaniem bursztyn jest najbardziej popularyzowany dzięki produkcji powtarzalnej, a przede wszystkim dzięki dobremu designowi. Musi to być wyrób funkcjonalny i zaprojektowany w taki sposób, aby nadawał się nie tylko do położenia na półce sklepowej, ale przede wszystkim do noszenia z przyjemnością, żeby dawał frajdę i emocje podczas noszenia oraz wyjątkowo prezentował się na właścicielce.

 

B.B.: No i pasujący do współczesnego, codziennego życia, a nie tylko wyjątkowych okazji?

 

A.P.: Tak, dokładnie. Unikatowe artystyczne np.: pierścionki czy naszyjniki kupuje wąska grupa społeczna i tych pierścionków sprzeda się kilkadziesiąt, a tych masowych, odlewanych, sprzeda się kilka tysięcy. I te kilka tysięcy kobiet, które kupi biżuterię srebrną czy złotą z bursztynem, dalej opowiada kolejnym osobom o swojej przygodzie z bursztynem. Więc tak właśnie, między innymi tworząc dobrze zaprojektowane wyroby, promujemy sam bursztyn, który pochodzi z regionu basenu morza Bałtyckiego. Obecnie na świecie nie ma drugiego tak poważnego ośrodka produkcji biżuterii z bursztynem, jakim są polskie firmy. Dzięki unikatowej biżuterii bursztynowej, mogliśmy dotrzeć do galerii na całym świecie, a dzięki produkcji masowej, dotarliśmy do dużych sieci sklepów.

 

B.B.: Jestem tutaj zwolenniczką demokratyzacji, bardzo często o tym mówię. Uważam, że nie możemy lekceważyć ludzi, którzy mają mniejszy budżet. Oni także są miłośnikami rzeczy pięknych i ktoś dla nich musi to produkować. Po prostu. Rzecz polega na dobrym designie tych powtarzalnych masowo wzorów i tu jest jeszcze pole do popisu dla projektantów. I producentów. Tego dobrego designu masowego jest ciągle jeszce mało.

Kiedy mówię ludziom, że jadę do fabryki do producenta biżuterii, to widzę zaskoczenie na twarzy. Fabryka kojarzy się Polakom z XIX-wiecznymi fabrykami z filmu „Ziemia Obiecana” albo z fabrykami z reklam, w których nosi się białe fartuchy, a wszystko jest ciche i zautomatyzowane. Jak wygląda taka fabryka bursztynu?

 

A.P.: Faktycznie określenie „fabryka” kojarzy się z potężnymi maszynami parowymi [śmiech]. Raczej użyłbym określenia „zakład produkcyjny”. Technologia wytwarzania biżuterii niewiele się zmieniła od dwóch tysięcy lat, bo ten metal trzeba stopić, niezależnie od tego, czy użyje się do tego paleniska, gazu czy energii elektrycznej, a po stopieniu, wlewa się go w jakąś formę. Od niedawna zaprzęgliśmy do produkcji urządzenia takie jak obrabiarki CNC czy lasery. Dzisiaj biżuterii nie projektuje się już w stu procentach ręcznie. Projektanci, np. po Akademii Sztuk Pięknych, projektują wzory w dedykowanych programach informatycznych. Natomiast dalej jest to zaawansowane rzemiosło, które zostało usprawnione o zdobycze techniki oraz dostępne technologie.

Zakład produkcyjny S&A, w którym dzisiaj jesteśmy, zawiera wszystko, co jest potrzebne do stworzenia niepowtarzalnej, oryginalnej i odmiennej biżuterii. Wszystko zaczyna się od projektu. Najpierw tworzony jest dobry projekt, na podstawie którego przygotowywany jest kształt kamienia w szlifierni. Kiedy kamień zostanie zaakceptowany przez projektanta i gdy ten wykona na podstawie kamienia projekt, zleca wydruk 3D w żywicy, a po odlaniu wzoru w metalu, prototyp trafia do wzorcarza-złotnika. Fachowiec go obrabia i przygotowuje ostatecznie prototyp wzoru w taki sposób, aby zaprojektowany wyrób, mógł sprawnie przechodzić przez kolejne etapy na produkcji, bez sprawiania zbędnych trudności.

 

B.B.: Czyli musi być dostosowany  do technologii.

 

A.P.: Dokładnie. Złotnik, zwany wzorcarzem, wykonuje doskonały prototyp, który jest najdokładniej wykonanym produktem jubilerskim, jak tylko można sobie to wyobrazić.  Ten wzór musi być zrobiony kilkakrotnie lepiej niż końcowy produkt. Następnie uruchamiamy produkcję. Proces tworzenia, oparty o dokumentację, trafia do koordynatora, który archiwizuje wszystkie istotne dane. Każdy wzór ma swoją kartę i na tej karcie jest data stworzenia, wymieniony autor pomysłu, projektant czy profil odbiorcy. Więc jeśli chodzi o tę  zdemokratyzowaną biżuterię, tak to wygląda, że pokazujemy ten wzór klientom na targach, wysyłamy próbki. Klienci oglądają, przymierzają, oceniają i najczęściej składają zamówienia na wybrane wyroby.

 

B.B.: Który rynek najbardziej docenia bursztyn?

 

A.P.: Polska. Bez zawahania.

 

B.B.: A poza Polską?

 

A.P.: Jakość i design doceniane są głównie przez Niemców. Rynek amerykański był swego czasu bardzo dużym rynkiem, jednak został zepsuty zalewem biżuterii  niskiej jakości. Bardzo wymagającym i doceniającym bursztyn był również rynek chiński, jednak to również się niestety w dynamiczny sposób zmieniło.

 

B.B.: A jakie rynki są ciekawe dla nas teraz? Jakim warto się przyglądać?

 

A.P.: Z pewnością branża bursztynnicza przecenia rynek Bliskiego Wschodu. Tam bursztyn jest rozpoznawalny i używany, jednak głównie do wyrobu różańców muzułmańskich. Sama biżuteria bursztynowa nie stanowi wartości. Zdecydowanie bardziej powinniśmy zwracać uwagę na rynek europejski, skandynawski, jak również na rynek krajów nadbałtyckich, gdzie bursztyn jest zakorzeniony w kulturze od lat.

B.B.: A jakim rynkiem dla tej branży jest rynek indyjski? Jest to jednak rynek bardzo duży.

 

A.P.: Niestety jest to rynek, który nie importuje biżuterii, ze względu na wysokie cło oraz fakt, iż Indie są jednym z największych producentów biżuterii na świecie, więc to tak, jakby chcieć eksportować do Norwegii łososia i próbować go tam z zyskiem sprzedać.

 

B.B.: Porozmawiajmy o polskiej sytuacji. Bursztyn w pewnym momencie zaczął kojarzyć się ze starym wzornictwem, z tzw. „koralami ciotki”. Ale jednocześnie, młode pokolenie zaczyna się temu bursztynowi nieśmiało przyglądać. Czy to jest kierunek rozwoju oferty, który warto podjąć?

 

A.P.: Ja bym powiedział, że to jest must-have! Obecnie klienci branży bursztynniczej należą głównie do przedziału wiekowego 65+. Wśród młodych osób widać umiarkowane zainteresowanie. Jest to na tą chwilę rzeczywiście zainteresowanie nieśmiałe, jednak zaczyna się zwiększać i to branża musi wykorzystać bezwzględnie.

Sam to zauważam – córka brata ostatnio mnie zapytała, dlaczego nie wręczam nikomu w rodzinie prezentów w postaci tej nowoczesnej biżuterii bursztynowej. A ja cały czas nie chciałem, żeby myśleli, że idę na „łatwiznę” [śmiech]. Jednak to pytanie uświadomiło mi, że taki prezent byłby dla wielu atrakcyjny. Teraz wszystkie przedstawicielki płci pięknej w rodzinie sławią design S&A, nosząc na co dzień nasze wyroby.

 

B.B.: Gdyby dzisiaj miał Pan otwierać nowy biznes, to czy byłby to również biznes związany z biżuterią?

 

A.P.: Nigdy nie zadałem sobie takiego pytania. Jednak myślę, że bursztynowa biżuteria to bardzo przyjemny biznes, dzięki któremu mogę podróżować po świecie i dzielić się z ludźmi pięknymi wyrobami z mojego regionu.

 

B.B.: Chciałabym porozmawiać o luksusie. Definicja luksusu się zmienia i dla każdego znaczy co innego. Dla niektórych może to być czas dla siebie, własne zdrowie czy mieszkanie mające więcej niż 1 pokój. Często luksusem są te aspekty naszego życia, których nigdy dotąd tak nie określaliśmy. Pan jest przedstawicielem branży luksusowej. Co Pan sądzi o tych zmianach?

 

A.P.: Uważam, że jako branża, powinniśmy się do tych zmian dostosowywać. Faktycznie, współcześnie luksusem jest wolny czas, własne zdrowie, pozytywne emocje i doświadczenia pozyskane na przykład dzięki podróżowaniu czy spędzanie czasu z przyjaciółmi. Dla wielu jest to cenniejsze i mniej dostępne niż najdroższa biżuteria.

Jednocześnie coraz większa grupa osób zwraca uwagę na to, że żadna duża marka nie płaci im za bycie nośnikiem ich reklamy. Moim zdaniem to zmierza w tym kierunku, że biżuteria stanie się mniej nachalna, aby towarzyszyć nam w bardziej dyskretny sposób. Jednak nadal będzie częścią naszego życia.

 

B.B.: Pamiętam, że parę lat temu, IKEA w Holandii wprowadziła eksperymentalnie możliwość wypożyczenia mebli dla studentów. Ta firma miała świadomość, że istnieje duża grupa osób, które potrzebują mebli na ograniczony czas i zwyczajnie nie są zainteresowane kupnem mebli na stałe, bo to też staje się uciążliwe przy kolejnych przeprowadzkach. Podobnie, luksusowe marki modowe również uruchomiły wypożyczalnię ubrań dla osób, które z różnych powodów nie chcą mieć tych samych ubrań w swojej szafie. Czy będą kiedyś wypożyczalnie luksusowej biżuterii?

 

A.P.: Były już takie próby. Sam byłem autorem takiego pomysłu. Ale wtedy było chyba jeszcze za wcześnie. Może powinienem wrócić do tematu dostępności poprzez wypożyczanie wyjątkowych wyrobów na specjalne okazje?

 

B.B.: Sama byłabym pierwszą klientką takiego rozwiązania. Świat zmierza w tym kierunku. Ludzie nie chcą posiadać, bo też zbyt mocne obnoszenie się z posiadaniem drogich przedmiotów nie jest już dobrze widziane.

 

A.P.: Zdemokratyzowany design?

 

B.B.: Dokładnie!

Ilustracje:

1.     Lech Wałęsa otrzymuje bursztynowy prezent z okazji 75 urodzin. Fot. Maciej Kosycarz / KFP

2.    S&A na wydarzeniu “Nature is future”

3.    Książę William i Księżna Kate otrzymują bursztynowy prezent podczas wizyty w Gdańsku.

4.    Zwyciężczyni konkursu Miss Polonia otrzymuje koronę wykonaną przez S&A.

5.    Adam Pstrągowski oraz Prezydent Gdańska, Paweł Adamowicz.

6.    Produkcja biżuterii.

7.    Produkcja biżuterii.

8.    Szlifowanie bursztynu.

Więcej
o bursztynie

Dlaczego Chińczycy zachwycają się bursztynem?
Światowe gwiazdy odwiedzające Gdańsk otrzymują bursztyn – symbol miasta i jego dziedzictwa, ceniony dar dyplomatyczny już od XVI wieku.
Międzynarodowe Targi Bursztynu i Biżuterii AMBERIF były niepowtarzalną okazją do zapoznania się z najnowszymi trendami biżuteryjnymi.